Kim był Oyama

Masutatsu  Oyama

urodził się 27 lipca 1923 jako Choi Yong-I w małej wiosce w Korei. W wieku 9 lat jako uczeń szkoły podstawowej, zaczyna trenować chińskie Kempo nazywane osiemnastoma rękoma. Trzy lata później zaczął kontynuować trening koreańskiego Kempo. Choi w jakiś sposób czuł, że jego przeznaczeniem jest Japonia i w wieku 15 lat opuścił Koreę. Po przybyciu do Japonii przyjął japońskie nazwisko od małżeństwa pochodzenia koreańskiego, które się nim zaopiekowało i od tamtego momentu nazywał się Masutatsu Oyama. Owe małżeństwo miało dwóch synów: Shigeru i Yosuhiko. Obaj „bracia” stali się później jednymi z jego najlepszych uczniów. Następnie w tym samym roku Oyama rozpoczyna naukę w szkole lotniczej (Yamanashi Airways School) w Tokio. Dwa lata później Oyama zdobył 2 dan w judo kokodan, a czwarty stopień wtajemniczenia w tej dalekowschodniej sztuce uzyskał mając lat 22. Nie była to jednak jedyna sztuka walki, która zainteresowała młodego Masutatsu. Ucząc w szkole lotniczej Yamanashi, trenował karate u najwybitniejszego mistrza w tamtych czasach, Gichina Funakoshi, założyciela szkoły Shotokan. W roku 1946 Masutatsu Oyama rozpocza studia na wydziale wychowania fizycznego Uniwersytetu Waseda.  Rok później w czasie ogólnojapońskich mistrzostw wszechstyli w Kioto pokonuje wszystkich przeciwników i zostaje mistrzem Japonii. Po tym wydarzeniu zdecydował, że całkowicie powinien poświecić swoje życie sztukom walki. W 1948r. podjął decyzje o udaniu się w góry i doskonaleniu swoich umiejętności z dala od ludzi, by ostatecznie ukształtować kompozycję swego karate.

KYOKU-SHIN – ekstremum prawdy – tak nazwał je kilka lat później. W leśnej pustelni przebywał osiemnaście miesięcy. W swoich wspomnieniach pisał: „Góra Kiyosumi znajduje się w odległości dziesięciu kilometrów od stacji kolejowej Yasubo Kominato. Szczyt jej pokryty jest dzikimi krzewami, dębami oraz klonami. Słynna świątynia Seijoji zawdzięcza swą sławę buddyjskiemu mnichowi Nichiren, który spędził wiele lat na surowym treningu.
Zdecydowałem się na prowadzenie podobnego stylu życia, obawiałem się, że zło zasiane przez II wojnę światową zniszczy mojego ducha karate. (…) Wielu moich znajomych odradzało mi udanie się w góry. Uważali to za bezsens i twierdzili, że poświęcanie się karate w czasach, gdy istnieje broń palna jest niedorzecznością. Byli i tacy, którzy pukali się palcem w czoło i mówili, że jeden człowiek na osiemdziesiąt milionów może zachowywać się w idiotyczny sposób. Nie ulegałem jednak tym opiniom i poszedłem w góry. Zabrałem ze sobą miecze, włócznie, kilka książek i naczyń. Mój dzień zaczynał się o czwartej rano. Gdy tylko się obudziłem, biegałem do najbliższego potoku, by się umyć w zimnej wodzie. Po śniadaniu, które składało się z porcji ryżu i ziarenek grochu, czytałem aż do południa. Trening rozpoczynałem po południu. Uderzałem w drzewa oplecione winoroślami technikami seiken, nukite, shuto oraz nożnymi. Przez cały ten osiemnastomiesięczny okres nie było dnia bym odpoczywał. Wieczorami siadałem przed ścianą mojego szałasu, na której narysowany był okrąg i wpatrywałem się w niego. To było moje ćwiczenie koncentracji i uwalnianie rozumu od myśli oraz z niczym nie związanych pomysłów. Z czasem zmieniłem jednak metodę ćwiczenia umysłu. Moim wyzwaniem stała się skala.

Pozbierałem kamienie, które odpowiadały mi kształtem i wielkością. Następnie usiłowałem je przełamać na pól techniką shuto. Niestety, moje próby były bezskuteczne. Jednak nie poddawałem się. Przez kolejne dni nadal starałem się osiągnąć zamierzony cel. Nocami przesiadywałem w swoim szałasie ze wzrokiem utkwionym w kamień, który leżał przede mną. To była moja nowa metoda ćwiczenia koncentracji. Pewnego razu, gdy była pełnia księżyca, coś się we mnie poruszyło. Oto poczułem w sobie moc, która dała mi wiarę w rozbicie leżącego tuż obok głazu. Uklęknąłem i zastosowałem technikę shuto. Kamień rozpadł się na dwie równe części. Zrobiłem to! Od tamtej pory codziennie rozbijałem dłonią wiele kamieni. Gdy opuszczałem leśną pustelnie, w koło szałasu było pełno porozbijanych głazów. Kiedyś przeczytałem w pewnej książce, iż starożytni mistrzowie zajmujący się siłami nadprzyrodzonymi, rozwijali zdolność skakania poprzez wielokrotne przeskakiwanie nad lnem. Len należy do roślin, które rosną bardzo szybko. Zasadziłem tę roślinkę w rogu mojego małego pola uprawnego, gdzie hodowałem warzywa. Gdy roślina urosła, uzyskała wysokość około 150 centymetrów. Przeszkody o tych rozmiarach nie można przeskoczyć z miejsca. Jednakże trening pomógł mi w uzyskaniu pewnego pułapu fizycznej sprawności. Dzień w dzień skakałem po trzysta razy nad lnem. Z czasem w okolicznych wsiach rozniosła się wieść, że w górach żyje barbarzyńca. W miejsce, gdzie trenowałem, zaczęły przychodzić dzieci i czasami wołały na mnie: „Potwór”.

Po jakimś okresie jednak zaprzyjaźniliśmy się. Najgorsze były dla mnie noce i towarzyszące podczas nich poczucie samotności. Wtedy pocieszeniem były nawet wyjące lisy”.
W roku 1952 Masutatsu Oyama, wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez 11 miesięcy popularyzuje poprzez pokazy i konfrontacje z przedstawicielami innych systemów walki, swoje karate, stawia też czoło bykom. To wtedy właśnie jedna z najbardziej prestiżowych gazet „New York Times” nazwała go „Boską Ręką”. Gdy wszedłem na arenę – opisywał pojedynek z bykiem – zwierzę było już w klatce. Dwaj mężczyźni stali na balustradzie trzymając linę, do której byk był przywiązany. Nagle szmery ucichły. Ktoś krzyknął: „Zaczynamy!”. Wtedy podniesiono drzwi klatki, a mężczyźni puścili linę. Jeden z nich uderzył byka końcem sznura. Nie byłem na to przygotowany. Jeśli odległość miedzy mną i bykiem wynosiła więcej niż osiemnaście metrów, mógł się wystarczająco rozpędzić, aby mnie zabić. Dystans się zmniejszał. Nie zszedłem jednak zwierzęciu z drogi. Lewą ręką złapałem je za pysk, natomiast prawa uderzyłem niszczącą techniką shuto poniżej ucha. Byk upadł na ziemię. Ludzie wiwatowali. Zwierze usiłowało się jeszcze podnieść, lecz ponownie je uderzyłem, tym razem w róg. Róg odpadł, a byk ucichł”.
„Nie jest trudno pokonać w walce byka – twierdził „Ostatni Samuraj”. – Nawet 800-kilogramowego. Istnieje jednak pewien warunek – nie można się go bać. Wielu ludzi miało za złe Oyamie jego pojedynki ze zwierzętami. Protestowały miedzy innymi organizacje proekologiczne. Trzeba jednak zrozumieć, ze w pojedynkach tych Oyama starał się pokazać ogromną moc kyokushin, która polegała nie tyle na sile fizycznej, ile na potędze ludzkiego ducha. Japończycy maja wszak odmienny stosunek do przyrody niż ludzie kultury Zachodu. Masutatsu nie był pozbawiony uczuć humanitarnych wobec zwierząt. To tylko niektóre, opisane pokrótce zdarzenia świadcząc o wielkiej sile ciała i umysłu tego człowieka. Oyama pokonał wielu mistrzów karate, a także przedstawicieli innych sportów walki (m.in. bokserów i zapaśników). Twierdził, że w karate nie ma żadnego mistycyzmu – wszystko opiera się na ciężkiej pracy nad sobą. Twórca kyokushin odznaczał się niezwykle twardym charakterem. Jednocześnie uważany był za człowieka o gołębim sercu. Jego uczniowie wielokrotnie powtarzają, ze był dla nich jak ojciec.

Oyama mawiał:

„Należy być silnym jak lew, a zarazem szlachetnym jak kwiat. Poprzez trening można dotrzeć do bram niebios”. 

O swoim karate wypowiadał się w taki oto sposób:

 „Harmonia jest podstawą Ducha Karate. Miłość do rodziców, szacunek dla nauczycieli, zaufanie w stosunku do przyjaciół oraz skromność, wydają się być korzeniami Budo – Karate Kyokushin”.

Myślę, że jest ono potrzebne współczesnemu światu. Kyokushin oznacza poszukiwanie najwyższej prawdy w aspekcie fizycznym, psychicznym i duchowym.(…). Ponadto uważam, że Kyokushin karate może odziedziczyć mądrość i tradycję płynącą z orientalnej kultury, która przecież tak silnie związana jest ze współczesnym światem. Każdy obywatel naszego globu musi kiedyś odejść z tego świata. Z tego też powodu powinniśmy żyć według zasad i wartości, które moglibyśmy przekazać potomnym(…)”.
Twierdził też:

„Dzisiejsi młodzi ludzie myślą tylko o tym, by ukończyć dobry uniwersytet, później pracować w wielkiej firmie, mieć piękną żonę i kupić sobie szybki samochód …” – Nie mają w sobie żadnego ducha walki.

Nie próbują walczyć. Jest to złe nie tylko dla ich ducha, ale również dla całego ciała. Jeśli bowiem nie posiadasz ducha walki, jesteś bezużytecznym człowiekiem i twoje życie nie ma wartości. Musisz walczyć, przyjmować nowe wyzwania.
Nawet jeśli umrę, mam nadzieję, że  Kyokushin będzie się nadal rozwijało, tak długo jak będzie istniał rodzaj ludzki.

Uważam, że karate jest najmocniejszą sztuką walki na Ziemi, a Kyokushin jest najsilniejszą ze wszystkich”.

Wielu ludzi – szczególnie propagatorzy karate bezkontaktowego zarzucało mu, że kyokushin jest zbyt brutalną sztuką walki. Masutatsu Oyama mawiał, iż demonstracja samych form karate jest jedynie tańcem, który nie przystoi prawdziwemu wojownikowi. Uważał jednocześnie, że karateka powinien przykładać ogromna wagę do kultury osobistej, której zasady zawarte są w Kodeksie Dojo. Bez nich człowiek uprawiający kyokushin staje się jedynie osiłkiem budzącym u ludzi odrazę. Masutatsu Oyama zakazał w czasie pojedynków karate wprowadzania ciosów na głowę. Wiedział bowiem jak straszne spustoszenie czynią takie uderzenia w czaszce człowieka. Mawiał: „Głowa to rzecz święta”.

W listopadzie 1993 roku „Ostatni Samuraj” przybył do Polski z okazji odbywającego się w Katowi cach Pucharu Europy w Kyokushin Karate „Oyama Cup”. W hali widowiskowo- sportowej, gdzie zawody miały miejsce, witał go jedenastotysięczny tłum. Była to jego ostatnia podróż zagraniczna. Masutatsu Oyama zmarł 26 kwietnia 1994 roku na raka płuc (jako niepalący!). Miał 71 lat. Był jedną z tych osób, dla których życie stanowi wyzwanie do osiągnięcia jak najwyższych celów. Był kimś, kto już za życia stał się legendą uosabiającą najwyższe wartości człowieczeństwa. Pozostawił po sobie dzieło niezniszczalne – KYOKUSHIN.